Już od ponad roku moja szkoła wiedzie ciekawy żywot. Dni dzielą się na zwykłe i niezwykłe. W zwykłe dni chodzi się tylko po to, aby grzać krzesło. Codziennie to samo. Wchodzisz przed ósmą przez wielkie drzwi, mijasz schody, kłaniasz się nauczycielowi pełniącemu dyżur w holu i schodzisz do szatni. Oczywiście najpierw musisz się do niej dopchać, nie straciwszy po drodze zębów. W końcu odwieszasz płaszcz i idziesz na lekcje. Większość uczniów siedzących pod klasami jeszcze przysypia – chyba że Twoja pierwsza lekcja to geografia, wtedy trzęsiesz portkami i modlisz się o opóźnienie dzwonka.