Przyzwyczailiśmy się już do tego, że nasi absolwenci, zafascynowani innymi kulturami, odbywają podróże dookoła świata. Do Marty Sobczak dołączył przed paroma miesiącami, wyruszając jednak w zupełnie inny region globu, do Azji i Australii, Mateusz Wieczorek, który wybrał się w ten wojaż ze swą przyjaciółką Martą Piotrowską. Prezentujemy drugą część ich relacji z pobytu w Tajlandii.
Żałoba narodowa po śmierci króla Bhumibola Adulyadeja
Tajlandię odwiedziliśmy w najbardziej smutnym dla jej mieszkańców okresie. Na każdej ulicy widnieje zdjęcie króla oraz teksty wyrażające smutek i oddanie Tajów. Codziennie setki mieszkańców ubranych na czarno zmierza kierunku Wielkiego Pałacu Królewskiego, aby po raz ostatni oddać hołd zmarłemu. Ponadto do ogłoszono roczna żałobę narodową i zakazano organizacji większych imprez masowych (czego nie widać np. na wspomnianej wcześniej Khao San Road). Rozmawialiśmy również z kilkoma lokalnymi mieszkańcami na temat króla oraz ogólnej sytuacji w kraju i każdy z nich chwalił go jako osobę, mówił o jego dobroci i wyrozumiałego podejścia do ludzi. Wspominali, że chętnie płacą podatki (!), bo to dzięki nim otrzymują darmowy transport (kilka autobusów, nie wszystkie, ale jest ich trochę) i posiłki oraz wodę bezpłatnie rozdawane na ulicach.
Ponadto można spotkać się z porównywaniem zmarłego króla do ojca czy nawet Boga, a nawet najmniejsza jego krytyka to obraza majestatu karana wyrokiem więzienia od 3 do 15 lat. Wielkość króla doskonale oddaje jego tytuł, który w pełnym brzmieniu prezentuje się oto tak: „Jego Wspaniałość, Wielki Pan, Siła Ziemi, Nieporównywalna Moc, Syn Mahidola, Potomek Boga Wisznu, Wielki Król Syjamu, Jego Królewskość, Wspaniała Ochrona” – chyba już nic więcej dodawać nie trzeba. Za rządów Bhumibola Adulyadeja Tajlandia nie tylko przeszła transformację z systemu autorytatywnego na demokratyczny, ale stała się również najchętniej odwiedzanym przez turystów państwem w Południowo-wschodniej Azji. Nic też dziwnego, że Tajowie obawiają się przyszłości i rządów następcy, który jak narazie nie spotyka sie z ich wielką sympatia.
Za co kochamy Tajlandię?
Odpowiedz może być tylko jedna – za jedzenie! Tajska kuchnia to przede wszystkim pikantny smak. Jak to bywa w tej części Azji – jada się głównie na ulic. Właśnie tam dostać można między innymi najlepszy Pad Thai, czyli smażony makaron ryżowy z warzywami i jajkiem. Oprócz tego naszym numerem jeden zostały zupy! Pewnie was to zdziwi, ale pikantne curry czy słodka na bazie mleczka kokosowego zupa z dodatkiem kurczaka i bambusa skradły nie tylko nasze żołądki, ale i serca. A co zrobić po tak smacznie rozpoczętym posiłku? Zamówić najlepszy deser na świecie, a na myśli mamy tylko Mango Sticky Rice, czyli słodki, kleisty ryż wymieszany z mlekiem z kokosa i podawany obowiązkowo razem z mango. Pycha!
Jeżeli chodzi o przekąski to na każdym rogu widać grillowane mięso umieszczone na długich wykałaczkach oraz świeże owoce morza i ryby. Ale do sedna, bo pod względem kulinarnym w Tajlandii najbardziej urzekł nas Night Market, czyli tzw. nocny rynek (niezupełnie nocny, bo zazwyczaj odbywa się w godz. 16:00 – 21:00). Okoliczne garkuchnie, stragany i budki z jedzeniem zjeżdżają się z całego miasta w jedno miejsce po to, aby stworzyć istny festiwal smaków i zapachów. To tutaj próbowaliśmy smażonych jaj przepiórczych oraz ostrych makaronów i ryżu z wieprzowiną zawiniętego w liście bananowca, rybnych chipsów czy lodów ze świeżego kokosa. Do gustu również bardzo przypadła nam forma spożywania posiłków. Lokalni mieszkańcy obchodzą bowiem dookoła cały rynek, kupują kilka różnych dań, po czym siadają na pobliskich ławkach, na brzegu molo czy też rozkładają na ziemi karimaty i razem z przyjaciółmi oraz rodzina siadają do kolacji. Obowiązkowym dodatkiem jest oczywiście tajskie piwo lub wino. Aż chce się jeść!
Wat Pho, czyli Świątynia Odpoczywającego Buddy
Jak już wspomnieliśmy nie jesteśmy wielkimi fanami świątyń, ale dla tej jednej zdecydowaliśmy się zrobić wyjątek (nie zrozumcie nas przez to źle – to nie jest tak, że nie doceniamy ich znaczenia i piękna, ale jako fani natury oraz krajobrazu to właśnie one robią na nas największe wrażenie). Jest to bowiem największa i zarazem najstarsza świątynia w Bangkoku. A tak naprawdę jest to cały kompleks świątyń, w których najważniejsza jest właśnie kaplica z posągiem Odpoczywającego Buddy. Jest to pozłacana figura, mierząca 15 m wysokości i 46 metrów długości (sic!), która ukazuje Wielkiego Mistrza w momencie osiągania nirwany. Cały okręg świątynny otaczają piękne ogrody, a główny dziedziniec zdobią niewielkie rzeźby ukazujące hinduskich mnichów. Pamiętając o zasadach panujących w tutejszych świątyniach przygotowaliśmy długie spodnie i sweter do przykrycia ramion. Trudno o taki strój, kiedy za oknem temperatura przekracza 30 stopni, dlatego dodatkowe rzeczy zabieraliśmy do plecaka i zakładaliśmy tuż przed wejściem. Ponadto należy pamiętać, że do każdej z nich wchodzi się bez obuwia. Dla mniej przygotowanych turystów Tajowie znaleźli rozwiązanie. Przed wejściem do każdej z kaplic istnieje możliwość bezpłatnego wypożyczenia szaty czy torby na obuwie. Dodatkowo do zwiedzania zachęca cena – wejście do całego kompleksu kosztuje zaledwie 4 zł (w cenie biletu jest również butelka wody), a różnorodność i wielkość świątyń pochłonęła nas na długie godziny.
Mateusz Wieczorek, Marta Piotrowska
Dodaj komentarz