The World Games 2017 – sportowa przygoda życia

Marzeniem każdego młodego adepta dziennikarstwa sportowego, jest wyjechać na ważną międzynarodową imprezę, by móc popracować tam kilka lub kilkanaście dni. Dzięki „Ogólniakowi”, dyrekcji I LO i wsparciu Starostwa Powiatowego w Wągrowcu moje marzenie o takim wyjeździe spełniło się tego lata. Od 20 do 28 lipca byłem reporterem w trakcie The World Games 2017 – największego wydarzenia sportowego w historii Polski, które odbyło się we Wrocławiu.

The World Games (TWG) to inaczej Światowe Igrzyska Sportowe. Podczas tych zawodów odbywają się konkurencje, które nie mogą gościć w programie standardowych Igrzysk Olimpijskich, jak na przykład sumo, żużel, ultimate frisbee czy korfball. Jubileuszowa 10. edycja TWG odbyła się latem tego roku we Wrocławiu, od 20 do 31 lipca. Aby uzmysłowić sobie skalę tego wydarzenia, warto przytoczyć kilka liczb związanych z wrocławskimi igrzyskami: 240 tysięcy uczestników wydarzeń na 26 arenach i w strefie kibica, 10 dni sportowej rywalizacji, 3500 zawodników ze 112 krajów świata, 30 medali dla polskiej reprezentacji, 1600 wolontariuszy, 700 dziennikarzy z 50 krajów świata, 420 godzin transmisji na żywo, 440 milionów odbiorców na całym świecie.

Klimat jak z bajki

Trzeba przyznać, że ogrom wydarzenia robił wrażenie. Atmosferę tego, jak bardzo wielokulturowym miejscem stał się Wrocław, dało się odczuć już od pierwszych chwil, jakie miałem przyjemność spędzić w stolicy Dolnego Śląska, która na ten czas stała się stolicą światowego sportu. Pierwsze obrazki, jakie powitały mnie po wyjściu z dworca w drodze do hotelu, to reprezentanci Chile namiętnie robiący sobie zdjęcia z wrocławskimi krasnalami, rosyjscy atleci podziwiający występy ulicznych gitarzystów, w końcu azjatyccy turyści pytający o to, gdzie można znaleźć pierogi – to pytanie z ust zagranicznych turystów było mi zadawane jeszcze co najmniej pięć razy. Muszę przyznać – niesamowicie zauroczył mnie ten międzynarodowy klimat, bez napięć, nienawiści, wszyscy uśmiechnięci i przyjaźnie nastawieni do siebie. Arkadia.

Już pierwszego dnia miało czekać na mnie ogromne wydarzenie – ceremonia otwarcia The World Games 2017 na wrocławskim Stadionie Miejskim. Po odebraniu dokumentów i akredytacji, o godzinie 17.00, przy biurze prasowym zlokalizowanym nieopodal Starego Rynku na wszystkich dziennikarzy czekał specjalny autokar mający dowieźć nas na wspomniane wydarzenie. Wydarzenie, na które sprzedano, bagatela, 23 tysiące biletów, a transmitowane było do 72 krajów. To, co działo się na stadionie, było po prostu wspaniałe. Było też spełnieniem jednego z moich największych marzeń – udało mi się zobaczyć olimpijską defiladę sportowców, co w moim odczuciu było najjaśniejszym punktem tej ceremonii. Następnie prezydent Internatonal World Games Association, Jose Perrurena, oficjalnie otworzył Igrzyska, a dla mnie stało się jasne, że w tym momencie, na loży prasowej Stadionu Wrocław rozpoczyna się przygoda mojego życia.

Gwiazdy popu i latające dyski

Po ceremonii otwarcia, którą uświetniły występy gwiazd polskiej popkultury (BeMy, Lemon, grupa taneczna Egurola Dance Centre), udałem się do hotelu, aby nabrać sił na pierwszy dzień imprezy. Dzień, w którym postanowiłem udać się na dość nietypowe zawody, które – jako jedne z dwóch podczas TWG zawładnęły moim sercem. Szybkie śniadanie, sprzęt zapakowany, akredytacja na szyi – można ruszać do centrum medialnego. Stamtąd odchodziły wszystkie busy dla dziennikarzy, które dowoziły na każdą arenę, na której danego dnia odbywały się konkurencje. Udałem się więc na tereny wrocławskiego AWF, gdzie od samego rana trwały zmagania w ultimate frisbee, czyli latających dyskach. Od zawsze frisbee jednoznacznie kojarzyło mi się z lekką, wakacyjną zabawą dla psa, a tu taka niespodzianka. Okazało się, że jest to sport, w którym panują niesamowite emocje. Trybuny były pełne, szczególnie na meczach reprezentacji Polski, do których szczerze mówiąc – szczęścia nie miałem.

Pozwolę sobie tu na drobną dygresję – pojawiłem się na 10 spotkaniach w przeróżnych dyscyplinach, w których akurat występowali nasi rodacy. Bilans: 1-9. Moja obecność ewidentnie nie sprzyjała polskim sportowcom. Wróćmy jeszcze do frisbee. Jest to gra zespołowa z użyciem latającego dysku, łącząca w sobie elementy koszykówki, piłki nożnej, piłki ręcznej i rugby. Jest bardzo dynamiczna i widowiskowa, od graczy wymaga wytrzymałości, szybkości i zręczności, lecz jednocześnie proste zasady czynią ją bardzo łatwą do opanowania dla początkujących. Podstawowymi zasadami ultimate są brak fizycznego kontaktu pomiędzy graczami oraz fair play. W rozgrywce uczestniczą dwie siedmioosobowe drużyny. Boisko do gry ma wymiary 100×37 metrów. Na obu końcach boiska znajdują się strefy punktowe długości 18 m (zwane „zonami”). Drużyna atakująca zdobywa punkty, łapiąc frisbee w strefie punktowej (zonie) przeciwnika, zaś drużyna broniąca stara się jej przeszkodzić i przejąć dysk. Zawodnicy nie mogą biegać z frisbee, po jego złapaniu należy się zatrzymać i nie odrywając jednej nogi od podłoża, rzucić go do następnego zawodnika.

Przynoszę pecha Polakom

Jeżeli dysk upadnie na ziemię, zostanie złapany poza boiskiem, przechwycony lub strącony na ziemię przez zawodnika drużyny broniącej, inicjatywę przejmuje drużyna, która wcześniej broniła, a drużyna atakująca przechodzi do obrony. Drużyny są mieszane. Mecz trwa do momentu, gdy jedna z drużyn zdobędzie 13 punktów. W ultimate frisbee nie uczestniczą sędziowie. Wszystkie kwestie sporne rozwiązują sami zawodnicy w myśl zasady fair play, w przypadku różnicy zdań sporne zagranie jest powtarzane. Właśnie ta ostatnia zasada sprawiła, że moja miłość do sportu rozkwitła na nowo. Przypomniałem sobie wszystkie nieczyste zagrania z boisk piłkarskich, z lodowej tafli, po czym spojrzałem na boisko do frisbee, gdzie każdy spór rozwiązywany był z uśmiechem, polubownie, bez oszustwa czy jakiegokolwiek mataczenia.

Około godziny trzynastej dotarłem na arenę. Okazało się, że z powodu problemów technicznych reprezentacji Australii pierwsze spotkanie – Polska vs. Australia – będzie opóźnione o dwie godziny. W tym czasie dwa rzędy pod moim miejscem zasiadł minister sportu i turystyki, Witold Bańka. Muszę przyznać, że pierwszej konkurencji TWG w takim towarzystwie kompletnie się nie spodziewałem. Jak już wspominałem, nie przyniosłem szczęścia praktycznie żadnej polskiej drużynie. Polacy przegrali z zawodnikami z kraju kangurów 8-13, a był to najłagodniejszy wymiar kary, bowiem Australijczycy prowadzili już 12-4. Rozluźnienie w ich szeregach pozwoliło jednak reprezentacji Polski zmniejszyć rozmiary porażki.

Sombrero trenera

Po tym spotkaniu, na plac gry weszły reprezentacje Japonii oraz późniejszych srebrnych medalistów TWG – Kolumbii. Mecz zakończył się identycznym rezultatem co poprzedni, na korzyść graczy z Ameryki Południowej. Było to niezwykle barwne spotkanie, niekoniecznie jednak przez aspekt sportowy. Uwagę wszystkich przykuwał kolumbijski trener, noszący na swej głowie ogromne sombrero, który tańczył po każdym zdobytym punkcie i osobiście zagrzewał publikę do dopingu. Siedzący za mną kolumbijscy dziennikarze powiedzieli mi, że to normalne w ich kulturze i na większości spotkań w każdej dyscyplinie sportu szkoleniowcy są niezwykle charyzmatyczni. Drugi aspekt to reprezentantki Japonii… Jeżeli kiedykolwiek oglądaliście produkcje anime, japońskie kreskówki i myśleliście, że krzyki i reakcje ich bohaterek są przerysowane – byliście w błędzie. Te bajki rysowane były na faktach, a śmiechu wywołanego żywiołowymi reakcjami zawodniczek z Kraju Kwitnącej Wiśni nie wytrzymywali nawet stadionowi spikerzy.

W godzinach wieczornych wróciłem w okolice wrocławskiego Starego Rynku, który po zmroku prezentuje się bajecznie i po krótkim spacerze zakończyłem dzień pełen sportowych emocji.

Tekst i zdjęcia: Kacper Bagrowski

 

1 Comment

  1. Cezary Szypulski

    2017-11-13 at 17:58

    Z niecierpliwością czekam na kolejne części relacji. Zapewne są nie mniej interesujące.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

*

© 2024 Ogólniak

Theme by Anders NorenUp ↑