Nasz cykl powraca po tygodniowej przerwie! Niedawno obchodziliśmy pierwszy dzień wiosny, zwany potocznie „dniem wagarowicza”. Jak nasi profesorowie spędzali go, kiedy byli uczniami? Zostawali w szkole czy też zdarzały się im ucieczki z zajęć? Na ten temat zgodzili się wypowiedzieć profesorowie: Jolanta Radziątkowska, Piotr Seemann i Sebastian Chosiński oraz pani Agnieszka Grzechowiak.

Przed nami kolejna Sonda Profesorska!

PYTANIE TYGODNIA:

Jak spędzał/a Pan/i pierwszy dzień wiosny?

PIOTR SEEMANN


Na pewno nie chodziłem na wagary w pierwszy dzień wiosny, kiedy byłem nauczycielem. Natomiast jeśli chodzi o wagary uczniowskie, wiadomo – tradycję trzeba podtrzymywać, więc czasami się zdarzało. Teraz bardziej konstruktywne jest organizowanie imprez, ponieważ kiedy idzie się na wagary, nie zawsze jest to bezpieczne. Kiedy coś ciekawego dzieje się w szkole, to uczniowie więcej z tego wynoszą w przyszłości. Uważam, że absolutnie nie może być tego dnia lekcji, to byłaby deprawacja jednego z najważniejszych świąt w roku.

AGNIESZKA GRZECHOWIAK


W mojej szkole były organizowane specjalne zajęcia sportowe, konkursy, chodziliśmy też topić marzannę. Nie chodziłam na wagary, ponieważ bałam się konsekwencji. Jeden jedyny raz w szkole podstawowej poszliśmy całą klasą z języka polskiego, jednak chłopcy wrócili na lekcję, a wszystkie dziewczynki musiały pisać karny sprawdzian. Później pani rozmawiała z nami i powiedziała, że gdybyśmy ją przeprosiły nie byłoby żadnych konsekwencji.

JOLANTA RADZIĄTKOWSKA


W mojej szkole nie obchodziliśmy dnia wiosny, odbywały się normalne lekcje. Tylko chłopacy chodzili na wagary, natomiast ja nie. To były czasy głębokiej komuny i dlatego nie obchodziliśmy tego dnia jakoś szczególnie.

SEBASTIAN CHOSIŃSKI


W czasach, gdy byłem uczniem LO nie było jeszcze tradycji odgórnego organizowania „pierwszego dnia wiosny”, musieliśmy więc radzić sobie sami. Na różne sposoby starając się wprowadzić nauczycieli w błąd, co nierzadko wyprowadzało ich z równowagi. Po pierwsze: przebieraliśmy się tak, by trudno było nas poznać. Po drugie: zamienialiśmy się z klasami na lekcje, to znaczy przykładowo 2E szła na matematykę zamiast 4A i tak dalej. Innym razem zamienialiśmy tabliczki na drzwiach klas. I tak zamiast „sala historyczna” pojawiał się „magazyn” albo „toaleta”. Ale zdarzyło się też, że kiedyś z kolegą z młodszej klasy, który później robił karierę muzyka rockowego, przebrani za meneli z butelkami po winie (pustymi) spaliśmy na korytarzu pod drzwiami sekretariatu, czym wprawiliśmy w wielkie zdumienie dyrektora Markiewicza.

Spisała i wysłuchała Aleksandra Rajewska