Taco Hemingway to pseudonim artystyczny znany większości osób bacznie śledzących dokonania młodych polskich artystów. Objawienie 2015 roku pod koniec roku bieżącego zaserwował nam całkiem dobry i niezwykle wysmakowany kąsek, jakim jest concept-album o tajemniczym tytule „Marmur”.

I choć artysta niechętnie udziela wywiadów, o swoim wydawnictwie sam mówi: „Oto <<Marmur>> – słuchowiskowa płyta, której bohater, enigmatycznie nazwany SZCZEŚNIAKIEM, zostaje wbrew swojej woli zameldowany w tajemniczym trójmiejskim hotelu. Na miejscu dowiaduje się, że stoi przed nim ogrom pracy, choć nikt nie mówi mu na czym ma ona polegać. Niestety jego początkowy spokój ducha zostaje roztrzaskany przez obecność złowrogiego brodacza, z którym dzielił przedział w pociągu relacji Warszawa-Trójmiasto”. Czy warto więc wejść do tajemniczego Hotelu Marmur i zapoznać się z historią Szcześniaka?

Po wydaniu debiutanckiej płyty, która niespodziewanie okazała się wielkim sukcesem, głodni kolejnych utworów fani oczekiwali od młodego artysty jeszcze więcej. Chcieli, aby kolejny album był jeszcze lepszy. Pierwszy zawładnął ich sercami, kolejny ma je porwać. Temu zadaniu najczęściej młodzi wykonawcy nie są w stanie podołać. Zawiedzeni fani wylewają wtedy wiadro pomyj, a jedynym komentarzem, jaki są w stanie wydusić z siebie, jest: „Kiedyś byłeś lepszy!”, albo: „Pieniądze cię zmieniły!”. Zupełnie inaczej sprawa ma się w przypadku Taco Hemingwaya. Artysta skrzętnie ominął tak zwany „syndrom drugiej płyty”, wydając naprawdę wartościowy album.


Zarówno słuchacze, jak i krytycy muzyczni postawili ten projekt na równi z poprzednimi wydawnictwami: „Trójkątem warszawskim” (2014), „Umową o dzieło” (2015), a także z łączącą się w jakiś sposób z „Marmurem”, wydaną latem 2016 roku EP-ką, „Wosk”. Mówiąc o krytykach, mam na myśli krytyków z krwi i kości, dobrych, rzetelnych, gdyż „recenzenci” z brukowych portali typu Glamrap czy Interia, postanowili się po tym projekcie przejechać, nie podając przy tym żadnych sensownych argumentów.

„Marmur” jest kolejną płytą, na której wszystkie piosenki łączą się w jedną całość (w opowiadaną przez Taco historię). Tym razem jednak nie jest to opowieść wysnuta z jego obserwacji, jak w „Umowie o dzieło”. Nie jest to również historia pary zakochanych, jaką poznać mogliśmy na „Trójkącie warszawskim”. Hemingway po raz pierwszy sięgnął w głąb siebie i sprawił, że głównym bohaterem jego nowego krążka jest… Filip Szcześniak (tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko artysty) – zagubiony i poszukujący drogi, nie do końca przekonany o słuszności tej, którą przecież samowolnie obrał. Dzięki temu „Marmur” nabiera głębi i pozwala szerzej spojrzeć na to, co czuje artysta i co tak naprawdę znajduje się w jego głowie.

Tym, którzy nie znają twórczości Taco i dla których będzie to pierwsza styczność z artystą, odradzam słuchanie pojedynczych utworów, gdyż może i obronią się one pod względem artystycznym, jednak z pewnością nie pozwolą szerzej spojrzeć na całą twórczość Hemingwaya. Album zaczyna się jednym z jego najjaśniejszych punktów – mistycznym utworem tytułowym, który idealnie wprowadza słuchacza w nastrój płyty. Zdecydowanie wyróżnia się również „Żyrandol”, podkreślony cudownym głosem wokalistki zespołu Coals, Katarzyny Kowalczyk. Pod numerem dziesiątym znajduje się mój ulubiony kawałek, „Świecące prostokąty”. Autor tekstu opowiada w nim o problemach i konsekwencjach uzależnienia ludzi od telefonów, mówi, jak bardzo chciałby je zniszczyć i powrócić do sielankowych czasów, gdy nic nie było w stanie zmącić jego spokoju. W ucho wpadają również energiczne „Tsunami Blond” oraz „Żywot”, który jest swoistą autobiografią artysty. Całą płytę kończy utwór „Deszcz na betonie (?)”, który jednak tylko z pozoru jest identyczny, jak wypuszczony przez artystę latem hit.

                                     

W każdym z utworów doskonale spisuje się producent albumu, Maciej „Rumak” Ruszecki, który w momencie gdy słuchacz może zacząć się nudzić, wprowadza kolejny kosmiczny wręcz podkład muzyczny. Nie można zapomnieć też o doskonałej warstwie lirycznej, której autorem jest sam Taco Hemingway. Można śmiało powiedzieć, że jest on głosem młodego pokolenia. „Głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia”, jak określił to artysta w jednym z utworów na poprzednich EP-kach. Mimo, że album jest świetny, nie ustrzegł się również drobnych wad. W kilku momentach wydaje trochę monotonny, jednakże Taco bardzo szybko potrafi tą monotonię zniwelować i na nowo wciągnąć odbiorcę z jeszcze większym zaangażowaniem.

Podsumowując: „Marmur” to koncept bardzo spójny, który zręcznie prowadzi słuchacza po kolejnych utworach, a sama historia potrafi zaciekawić. Album sprzedaje się doskonale, mimo tego że w pełni legalnie dostępny jest w Internecie. Bilety na trasę koncertową „Marmur Tour” w każdym z miast w Polsce wyprzedały się w czasie krótszym niż tydzień. Dobra muzyka, spójny projekt, docenienie fanów i krytyków. Drogi słuchaczu – warto odwiedzić Hotel Marmur.

Kacper Bagrowski

Taco Hemingway

„Marmur”
Data premiery: 02.11.2016 (cyfrowo), 02.12.2016 (CD)
Wydawca: Asfalt Records
Gatunek: hip hop, alternatywa
Tekst, śpiew: Taco Hemingway (Filip Szcześniak)

Muzyka: Rumak (Maciej Ruszecki)
Okładka: Łukasz Partyka

Liczba utworów: 17
Czas trwania: 57:27
Najlepszy utwór (subiektywnie): „Świecące prostokąty”
Najgorszy utwór (subiektywnie): „Ślepe sumy”
Album dostępny do pobrania na tacohemingway.com
Odsłuch dostępny również pod tym linkiem