Nagroda „Stacha” to statuetka, którą otrzymuje najwybitniejszy absolwent szkoły ponadgimnazjalnej w naszym powiecie w danym roku. 17 listopada została przyznana po raz czwarty. Jej zdobywcą okazał się Dawid Kamiński, absolwent I LO. Był uczniem czynnie biorącym udział w życiu szkoły, udzielającym się w wielu dziedzinach i odnoszącym sukcesy.

Jakie sukcesy odnosiłeś we wczesnych etapach edukacji?

Podstawówka, a w szczególności klasy 1-3 były czasem, kiedy w pełni oddawałem się konkursom recytatorskim, już wtedy odnosiłem sukcesy na szczeblu powiatowym. Byłem także w samorządzie szkolnym.

A jak wspominasz i oceniasz lata spędzone w liceum?

Moja klasa była duża i niezgrana, wiele nas różniło. Mieliśmy cudowną wychowawczynię, panią prof. Joannę Szymkowiak, która potrafiła wszystko ogarnąć. Moje podejście do liceum zmieniła praca w samorządzie. Lubiłem przesiadywać w bibliotece w wolnych chwilach, spotykało się tam dużo ciekawych osób. Ulubionym miejscem pozostanie klasa pani prof. Juraszek-Jendrycy. To miejsce, do którego wracam myślami. Pani Juraszek wprowadziła poezję do mojego serca i bardzo jej za to dziękuję. Liceum nie było szybkim skokiem z pierwszej do trzeciej klasy, trzeba było się trochę natrudzić. Miło wspominam geografię. Uważam, że taka dyscyplina na lekcji była potrzebna i przydałaby się na niektórych przedmiotach aż do trzeciej klasy. Mam nadzieję, że I LO będzie zmierzać w kierunku zwiększenia dyscypliny. Prof. Woźniak mówił kiedyś, że śrubę trzeba najpierw mocno dokręcić, a później lekko poluzować i tego nie będzie się tak odczuwało. I miał trochę racji. Będę też dobrze wspominał lekcje angielskiego z panią prof. Ewą Bartkowiak, wychowanie fizyczne z prof. Maćkowiakiem i SKS-y, które prowadził. Bardzo miło się to wspomina z perspektywy studiów. Najwspanialszym wydarzeniem na Klasztornej był Koncert Mikołajkowy, tego nic nie przebije. To cudowny moment, który wyróżnia nas spośród innych szkół. Nie ma takiego drugiego dnia w ciągu roku szkolnego, w którym tak wiele ludzi przychodziłoby z chęcią w jedno miejsce rozmawiało ze sobą i pomagało. Czymś, co mnie pozytywnie zaskoczyło, były warsztaty historyczne prowadzone przez prof. Sebastiana Chosińskiego. Na początku chodziłem po to, aby mieć wyższą ocenę z historii, ale później tak się w to wciągnąłem, że projekt przedłużył się o kilka miesięcy. To było coś niezwykłego, do dziś pamiętam całą trasę historii Żydów wągrowieckich. Wspaniałe jest to, że nauczyciel może zrobić coś w czasie wolnym od lekcji, a uczeń przychodzi i miło to wspomina. Myślę też, że warsztaty historyczne wpłynęły na moją wrażliwość oceniania pewnych spraw, patrzenia z innego punktu, powrotu do korzeni historii, która była do tej pory szczątkowo omawiana.

Mówisz o szkole w samych superlatywach…

Generalnie szkołę wspominam bardzo dobrze (poza paroma wyjątkami) i nigdy nie zamieniłbym jej na inne liceum. Mam nadzieję, że starostwo powiatowe w końcu podejmie odważny krok i uczyni z I LO elitarne liceum. Musimy pamiętać, że jesteśmy spadkobiercami Królewskiego Gimnazjum Klasycznego które ukończył między innymi Stanisław Przybyszewski i powinniśmy to kontynuować. Jeżeli nie będziemy mieli takiego elitarnego liceum – a Klasztorna dzisiaj takim, niestety, nie jest – to nikt i nic nie pomoże w kształtowaniu tak zwanych wybitnych jednostek. Przybyszewski do takich jednostek się zaliczał. Nie zdajemy sobie sprawy, że wśród nas może być ktoś, komu w przyszłości uda się bardzo radykalnie wpłynąć na chociaż pewien element systemu.  Myślę, że starostwo powinno dążyć do tego, aby uczynić z I LO elitarną szkołę, o która ludzie będą się bili. Do tego między innymi niezbędne jest obniżenie liczby osób w klasach, które są za duże i to jest największy minus, jakiego doświadczyłem. Byliśmy zduszeni w klasach jak zwierzęta w klatkach. To radykalne, ale prawdziwe słowa. Muszę też powiedzieć, że przez pewne epizody – myślę, że każdy kto, to czyta i był w moim otoczeniu wie, o co chodzi – zrozumiałem i zwróciłem uwagę, że język niemiecki, znienawidzony w gimnazjum, jest potrzebny w życiu. Moje zrozumienie dowodzi tego, że liceum jest okresem wprowadzenia w dojrzałość. Jeszcze wiele lat będziemy się kształcić i kształcąc się, musimy zwracać uwagę na pewne rzeczy które nie do końca nam się podobają, ale jednak są ważne. Życie jest zbyt krótkie, aby podejmować złe decyzje, więc warto nieraz zastanowić się, czy jeżeli coś mi się nie podoba, to rzeczywiście jest to nieprzydatne.

Jak wyglądała twoja działalność szkolna i pozaszkolna?

Byłem przewodniczącym Młodzieżowej Rady Miejskiej. Jedni uważają to za zaszczyt, inni za sztuczne stanowisko. Po kilku latach w urzędzie uważam, że jednak to drugie. Źle wspominam ten okres. Im bliżej nasza kadencja dobiegała końca, tym bardziej obchodzono się z nami tak, jakby nas nie było. Młodzieżowa Rada Miejska za wiele nie mogła, nie miała siły przebicia. Warto zwrócić uwagę na to, że zaczęła coś robić dopiero, kiedy objąłem funkcję przewodniczącego. Moje wzmożone działanie niestety nie wszystkim się spodobało. Przez dość długi czas brałem udział w projekcie historycznym. Byłem też w samorządzie w naszym liceum, bardzo dobrze pamiętam ten okres. Przewodniczącym był Konrad Rocławski, ja wiceprzewodniczącym, naszym opiekunem była szanowna pani Danuta Żwikiewicz- Muszyńska. To był fajny czas, prace zespołowe i organizacyjne czegoś uczą. Dziwi mnie to, że zawsze jest mało chętnych na takie stanowiska. Pamiętam dostawy nowych książek, które trzeba było skatalogować i opieczętować. Mimo że zostawałem po godzinach lekcyjnych, robiłem to z zamiłowaniem, bo kocham książki. Nie traktowałem tego jako pracy, a jako przyjemność i mile to wspominam.

Jakie znaczenie ma dla Ciebie nagroda Stacha?

Kiedy pan dyrektor Cezary Szypulski zadzwonił i mnie o tym poinformował, początkowo nie wierzyłem. Myślałem o tej nagrodzie, ale nie sądziłem, że przypadnie właśnie mi. Obserwując obecny rocznik, jestem prawie pewny, kto otrzyma statuetkę w następnym roku. To niezwykłe wyróżnienie dla mnie, ponieważ to, co robiłem w liceum, wynikało nie z obowiązków, ale z pasji. W zasadzie zostałem nagrodzony za pasje, ambicje, za coś, co uwielbiam robić. Zupełnie inaczej patrzy się na kartkę, mając te osiągnięcia wypisane. Sam tak tego nie zauważałem, nie wiedziałem, że było aż tyle podejmowanych inicjatyw. Te trzy lata bardzo szybko przeleciały i jedyne, co mogę zrobić, to podziękować wszystkim, dzięki którym mogłem się wykazywać. Jestem przekonany, że gdy tylko pojawi się okazja, to z chęcią wezmę udział w jakimś projekcie, więc nie jest to koniec moich działań. Jedyne co mogę powiedzieć wszystkim, których spotkałem w liceum, jest to, że dziękuję za to, iż mogłem ich poznać. Każde spotkanie z człowiekiem, obojętnie czy to jest dobra relacja, czy zła, to jednak jakieś doświadczenie, które pozostaje w pamięci. Nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi, to wpływa na nasze postrzeganie świata i działania.

Jakie emocje towarzyszyły Ci przy odbiorze statuetki?

Duża radość, wspaniale było patrzeć na uśmiechy na twarzach i wzruszenie moich bliskich.

Z twojego osiągnięcia dumni są pewnie również nauczyciele z Gimnazjum nr 1 Gminy Wągrowiec im. Marii Konopnickiej. Jak opisałbyś lata spędzone tam?

Mimo że jestem rodowitym wągrowczaninem, urodziłem się tu i wychowałem, nie wybrałem gimnazjum miejskiego, tylko gimnazjum Gminy Wągrowiec. Niektórzy namawiali mnie na to pierwsze, ale jednak nie  zdecydowałem się na to, ponieważ gimnazjum gminne było o wiele lepszą jednostką edukacyjną. Nie boję się tego powiedzieć, bo taka jest prawda, a jeśli coś jest prawdą, to powinniśmy się tym chwalić. To co zapadło mi najbardziej w pamięć, to wycieczki rowerowe organizowane przez panów Budzyńskiego i Dzwoniarskiego. To było coś, co wszyscy uwielbiali. Byłem ostatnim rocznikiem, który miał zaszczyt być uczony przez doktora Leszka Szpisa. Dobrze go wspominam, miałem z nim lekcje wychowania fizycznego. Uczył mnie we wrześniu, nie pamiętam w którym momencie przestał, bo zachorował. To jedna z postaci w gimnazjum, która bardzo zapadła mi w pamięć. Pamiętam. Był wyczulony, żeby używać poprawnej formy nazwy szkoły: Gimnazjum Gminy Wągrowiec. Najwspanialszym przedmiotem była historia z panem Budzyńskim, myślę, że każdy uczęszczający na jego lekcje też tak uważa. Nie sposób zapomnieć o fizyce z panem Przemysławem Makiejem czy słynnych powiedzonkach pana Jacka Dzwoniarskiego. Jako osoba, która kończyła gimnazjum Gminy Wągrowiec i przeszła później na Klasztorną, już wie, że geografia to bardzo specyficzny przedmiot.

Masz jakąś postać, która Cię szczególnie inspiruje i motywuje?

Pisałem maturę z historii. Postacią na tym przedmiocie, która zawsze mnie inspirowała, był Gajusz Juliusz Cezar. Z punktu widzenia historycznego była to również Margaret Thatcher. Na co dzień każdy, kto odnosi jakieś sukcesy, jest dla mnie w jakimś stopniu motywujący. Podziwiam też nauczycieli, którzy mimo oporu niektórych, starają się wbić nam coś do głowy. Są to osoby, którym tak naprawdę nigdy nie podziękujemy wystarczająco do końca, bo tak wiele dla nas zrobili. Często zdajemy sobie sprawę z tego dopiero z czasem. Wszyscy zastanawiali się, po co prof. Dolata wprowadza nam logikę, bo przecież nie było tego w podstawie programowej. To była dodatkowa rzecz, za którą jestem wdzięczny teraz na studiach, ponieważ dzięki temu jestem o jeden mały etap do przodu. Najcenniejsze było to, co nie mieściło się w podstawie programowej, a co nauczyciele dodawali od siebie.

Jakie są Twoje plany na przyszłość?

Bardzo ciekawe pytanie. Nie chciałbym ich do końca zdradzać, bo jeszcze sam nie jestem pewien, ale myślę, że są one związane z Wągrowcem. Jeśli się nie udadzą, mam plan B.